– Właśnie zadzwonili do mnie ze szpitala. Bethie zgodziła się na odłączenie aparatury.
Podpisała już zgodę na oddanie organów Mandy. Podobno są ludzie, którzy czekają... Najwyższy... czas. Rainie milczała. – Wrócę – powiedział szybko. – Wczoraj wysłałem przez kuriera koszulkę pocisku do laboratorium kryminalistycznego. Prosiłem, żeby potraktowano naszą sprawę priorytetowo. Na miejscu mogę lepiej tego przypilnować. W słuchawce nadal panowała cisza. – I skoro już tam będę, chciałbym jeszcze trochę poszperać – dodał z zapałem. – Myślałem o tym rano. Jestem gotów się założyć, że człowiek, którego szukamy, jest typem zabójcy z kompleksem autorytetu. Najsłynniejszy przypadek to oczywiście Charles Manson. Wiedział, że klepie trzy po trzy. Wciąż się nie odzywała, a on nie chciał się rozłączyć. – Zabójcy z kompleksem autorytetu pochodzą zazwyczaj z rodzin, gdzie osoba jednego z rodziców jest szczególnie dominująca. – Jakby z oddali dobiegały go własne słowa. – Ojciec lub matka fizycznie bądź psychicznie znęca się nad dzieckiem, które dorasta fantazjując, że pogoda wreszcie się postawi, ale nigdy do tego nie dochodzi. Taki człowiek kieruje potem swoją złość przeciw innym autorytetom. Tyle że zamiast bezpośrednio stosować przemoc, mobilizuje do działania ludzi, którymi potrafi manipulować. Dzięki temu czuje się silny i wszechmocny. – Muszę sprawdzić inne przypadki – ciągnął z uporem – ale zabójcy z kompleksem autorytetu są zwykle lubiani, błyskotliwi i świetnie funkcjonują w społeczeństwie. Jeszcze większą przyjemność niż przemoc sprawia im zabawa ludźmi i obmyślanie wyszukanych czy psy widzą kolory forteli. Nie chcą szybkich i łatwych rozwiązań. Wolą patrzeć, jak gliny się męczą, i napawać się ich rzekomą głupotą. Innymi słowy, im dłużej o tym myślę, tym większego nabieram przekonania, że Dave Duncan nadal przebywa w okolicy. – Tak jest szansa, że nadal przebywa w okolicy – powtórzyła głuchym głosem Rainie. – Ale nie lekceważ go – dodał pośpiesznie Quincy. – Zabije bez wahania, jeśli uzna, że został przyparty do muru. Dotyczy to zwłaszcza osób o ustalonym autorytecie, na przykład policjantów. Usłyszał w słuchawce jakiś hałas, jakby Rainie przeciągała przez łóżko coś ciężkiego. Quincy zmarszczył brwi. Zamilkł i po raz pierwszy zdał sobie sprawę z przepaści, która ich rozdzieliła. Wyobraził sobie Rainie, jak siedzi po ciemku, tuląc broń, żeby dodać sobie otuchy. Zeszłej nocy sprawy przybrały zły obrót, a on nie mógł zostać, żeby je naprawić. – Rainie? Nie odpowiedziała. – Wrócę. Nie odezwała się. – Nie uciekam od ciebie ani od śledztwa. Izolacja nie jest ochroną – dodał z przekonaniem, choć teraz już na pewno wygłaszał banały i nie oczekiwał, żeby zrozumiała, o co mu chodzi. – Do cholery, Rainie... – Przyjemnego lotu – pożegnała go chłodno. Abe Sanders pochłaniał omlet z trzech jaj przy najdalszym stoliku w barze u Marthy. Jedną z zalet pracy na amerykańskiej prowincji było świeże jedzenie. Jego omlet zawierał grzybki, wyborny ser Tillamook, a przede wszystkim świeży szpinak. W lokalach wielkomiejskich zbyt często szli na łatwiznę. Podawali szpinak z puszki albo, co gorsza, krem szpinakowy. Abe wzdrygnął się. Nawet Popeye nie tknąłby czegoś takiego. Ale w Bakersville jedzenie było doskonałe. Na przykład naleśniki z tutejszej maślanki. Abe uwielbiał takie naleśniki. Dziś rano jednak zdecydował się na ich zdrowszy, bogaty w proteiny substytut. I nie pożałował wyboru. Dochodzenie rozwijało się pomyślnie, choć nie w tym kierunku, który obstawiał na początku. Sanders nie chciał więc obciążać organizmu węglowodanami. Skończył omlet, zostawił kelnerce suty napiwek i, mimo że droga była niedługa, pojechał do ratusza samochodem. Gdy wchodził po wąskich drewnianych schodach, na strychu panowała cisza. To go zdziwiło. Dochodziła ósma, najwyższa pora, żeby rozpocząć kolejny dzień pracy.