ostatnia z pasażerów. Uwagę jej zwróciła zgrabna młoda dama w czerni, niecierpliwie
wypatrująca kogoś na molu. Dokładnie obejrzawszy nieznajomą i zwróciwszy uwagę na niektóre cechy jej stroju (był wprawdzie wyszukany, ale trochę demode9 – sądząc z żurnali, w tym sezonie takich szerokich kapeluszy i bucików ze srebrnymi guziczkami już się nie nosiło), pani Lisicyna doszła do wniosku, że ta dama jest prawdopodobnie tutejsza. Była ładna, ale trochę blada, a do tego wrażenie psuło nazbyt bystre i niedobre spojrzenie. Aborygenka też badawczo obejrzała sobie moskiewską szlachciankę, zatrzymując przez chwilę wzrok na pelerynce i rudych kędziorkach, które wysuwały się spod czapeczki „paź urwisek”. Piękną twarz nieznajomej wykrzywił zły grymas, a ona sama natychmiast odwróciła się, szukając wzrokiem kogoś na pokładzie. Ciekawska pani Polina odeszła nieco dalej, po czym odwróciła się, włożyła okulary i w nagrodę za tę przezorność stała się naocznym świadkiem interesującej sceny. Do trapu podszedł brat Jonasz, zobaczył damę w czerni i zatrzymał się jak wryty. Ale wystarczyło, by go przywołała krótkim, władczym gestem, i kapitan niemal w podskokach rzucił się na molo. Polina Andriejewna znów przypomniała sobie o ślubach czystości Kalkulator brutto-netto 2000-2021 - Wyliczenie pensji - Kalkulatory INFOR.pl zakonnej i pokiwała głową. Zdążyła zauważyć jeszcze jeden ciekawy szczegół: zrównawszy się z miejscową obywatelką, Jonasz ledwie ledwie odwrócił ku niej głowę (szeroka, z gruba ciosana fizjonomia kapitana była jeszcze czerwieńsza niż zwykle), ale nie zatrzymał się, tylko z lekka dotknął jej ręki. Uzbrojone w szkła oczy pani Lisicynej dostrzegły jednak, że z łapska byłego wielorybnika do wąskiej, obciągniętej szarym zamszem dłoni przemieściło się coś maleńkiego, papierowego, kwadratowego – ni to kopertka, ni to złożona karteczka. Ach, biedaczysko – westchnęła Polina Andriejewna i poszła dalej, z zainteresowaniem 40 proc. zysku rocznie na giełdzie? Dzięki tej strategii to podobno możliwe oglądając święte miasto. Na szczęście pątniczce wyjątkowo poszczęściło się z pogodą. Niezbyt jaskrawe słońce z melancholijną życzliwością oświetlało złote głowy cerkwi i dzwonnic, białe ściany monasteru i różnobarwne dachy mieszczańskich domów. Najbardziej spodobało się nowo przybyłej to, że wyraziste barwy jesieni w Nowym Araracie wcale nie przygasły: drzewa stały żółte, bure i czerwone, a i niebo błękitniało wcale nielistopadowo. Tymczasem w Zawołżsku, położonym bardziej na południe, liście już dawno opadły, kałuże zaś rankami pokrywały się skorupką brudnego lodu. Polina Andriejewna przypomniała sobie, jak pomocnik kapitana opowiadał na mostku o jakimś szczególnym wyspiarskim „mikroklimacie”, spowodowanym kaprysami ciepłych prądów i – rozumie się – szczególną łaskawością Pana dla tych stron, pozostających pod Jego opieką. Podróżniczka jeszcze nie zdążyła dotrzeć do hotelu, a już wypatrzyła wszystkie nowoararackie niezwykłości i wyrobiła sobie wstępne pojęcie o dziwacznym mieście. Nowy Ararat wydał się pani Polinie miastem miłym, roztropnie urządzonym, ale jednocześnie jakby nieszczęśliwym albo – jak je w myśli określiła – „biedniutkim”. Nie w sensie wyglądu ulic czy ubóstwa zabudowy – tu akurat wszystko było w idealnym porządku: 9 Niemodny (fr.). domy solidne, w większości murowane, świątynie liczne i wspaniałe, może tylko zanadto przysadziste, pozbawione uwznioślającego duszę pędu ku niebu, no a na ulice to wręcz można się było zapatrzeć: ani paprocha, ani najmniejszej kałuży. „Biedniutkim” nazwała Polina Andriejewna miasto dlatego, że wydało jej się zupełnie pozbawione radości; nie tego spodziewała się po bliskim Bogu klasztorze. Wkrótce pątniczka dociekła również przyczyny tej ułomności. Ale najpierw rozlokowała się w hotelu. Oznajmiła tam przede wszystkim, że pragnie wręczyć osobiście ojcu przeorowi ofiarę w wysokości pięciuset rubli, i natychmiast, jeszcze tego samego dnia, uzyskała audiencję. Populacja „Panny Czystej”, ze służbą włącznie, składała się z samych kobiet, przez co w wystroju numerów przeważały wyszywane zasłonki, pufeczki, poduszeczki, ławeczki osłonięte pokrowcami. Nowej mieszkance, przywykłej do prostoty mnisiej celi, te ozdoby okropnie się nie spodobały. A kiedy wyszła z tego żeńskiego raju znów na ulicę, zrozumiała, prawem kontrastu, dlaczego nie podoba jej się również samo miasto. Ono też było czymś w rodzaju raju, tyle że nie żeńskiego, lecz męskiego. Tu każdym drobiazgiem zawiadywali mężczyźni, którzy wszystko zrobili i urządzili wedle swego